piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 1

Sześćdziesiąt Sześć lat temu nastąpiły Mroczne Dni. Przyjaciel stawił czoło przyjacielowi, codziennie przelewano krew niewinnych ludzi. Wprowadzono reżim, bunt musiał zniknąć. Pomyśleć, że wystarczyła iskra, którą podsycono. Kapitol uważał, że walka to wina okręgów*, rebeliantów. Nikt nie zamierzał złożyć broni. Dystrykty walczyly o lepsze jutro, o świat bez cierpienia, bez wiecznego mordu. 
Nadzieja zniknęła, gdy w telewizji pojawiło się ogłoszenie. Ogłoszenie to zmieniło bieg wydarzeń. Dystrykt Trzynasty, dysponujący bombami jądorwymi, został zbombardowany. Reszta złożyła broń. Stracili wszystko.
Właśnie wtedy stworzono Igrzyska Głodowe. Co roku, z każdego z dwunastu dystryktów Panem, za zbuntowanie się przeciwko stolicy, wyłania się dwie osoby w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Chłopiec i dziewczynka. Dwadzieścia cztery osoby zostaną przewiezione do Kapitolu, gdzie spędzą okres tygodnia. Nauczą się sztuki przetrwania, przejdą przez pokaz indywidualny, pokażą się przed całym Panem, by potem trafić na arenę. Od lodowej pustyni po gorącą sawannę. Mają rozkaz zabijania się, aż zostanie jedna, żywa osoba. Najsilniejsza. Zwycięzca. Oczywiście, taki zawodnik nie pozostanie z pustymi rękoma. Zamieszka w Wiosce Zwycięzców znajdującej się w każdym dystrykcie, otrzyma wiele pieniędzy i jedzenia. A także wieczną sławę...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dystrykt Pierwszy jest najbogatszym w Panem. Niewielki, ale bardzo nowoczesny, wygląda inaczej niż Jedenastka, czy Dwunastka. Mamy mnóstwo sklepów, ciepłą wodę, wystarczającą ilość jedzenia, parki, ulice zapełnione samochodami. Tutaj wszystko jest idealne. Jednak mnie to nie wystarcza. Nie chcę być kolejnym obywatelem. Ja pragnę władzy, sławy... Zawsze do tego dążyłem.
Cóż, w Jedynce, Dwójce i Czwórce wielu tak sobie myśli. Posiadamy największą ilość zwycięzców. To zasługa wybudowanych nielegalnie Akademii. Władze przymykają na to oko, dostarczamy im najpotrzebniejszych towarów.
Ale ja jestem wyjątkowy. Zasługuje na coś więcej. Może to narcystyczne... Ale to ja poświęciłem całe swoje dzieciństwo. To ja wytrzymałem bez rodziców. Nie poddałem się. Nie odszedłem.
Dlatego idąc na Plac Sprawiedliwosći, jestem dumny, dzisiaj spotka mnie ten zaszczyt. Ostry wiatr wieje mi w twarz, krople deszczu spływają na parasolki. Robi się tłoczno, szturcham kilku przechodni, wychodząc naprzód. Inaczej szedłbym w nieskończoność.
Przede mną rozciąga się rząd nastolatków, czekając na rozpoczęcie dożynek. Od zdziwionych, acz pewnych siebie dwunastolatków do aroganckich osiemnastolatków.
Przed nami pojawia się betonowa scena. Zaraz za nią wysoki, wznoszący się do osłoniętego chmurami nieba, budynek. Zbudowano go z marmumu, jest w dużo lepszym stanie niż pozostałe Pałace Sprawiedliwości. Byłem tam raz, zapisując się do Akademii Zawodowców. Burmistrz to starszy, surowy człowiek, który mimo wszystko zrozumiał mój problem. Wiem, że gdybym trafił na kogoś innego, nie miałbym szans na wyszkolenie. W Jedynce rzadko spotyka się osierocone dzieci.
Od czasu do czasu odwiedzal mnie, pytając o zdrowie i przynosząc coraz to nowsze zapasy jedzenia. Mój dziadek był szanowanym obywatelem, jego wnuczka traktowano z taką samą godnością., A jednak... mniejszą. Kiedy umarł dziadek, straciłem większość szacunku. Nadrabiałem zdolnościami w Akademii, byłem jednym z najlepszych uczniów. W przyszłości chciałbym zostać trenerem. Ambitne, prawda? Gdy już wygram Głodowe Igrzyska nic nie będzie mnie obchodziło.
- Podaj dłoń - słyszę ostry głos kobiety, popleczniczki z Kapitolu. Blond włosy spięła w ciasnego koka, rysy jej twarzy z pewnością nie były łagodne.
Posłusznie wykonuje polecenie, mój palec wskazujący przebija ostra igła. Przykładam go do księgi, barwiąc stronnicę na czerwono. Słyszę charakterystyczny dźwięk obwieszczający nic innego jak to, że mnie zindetyfikowano.
Na twarz przywołuje triumfalny uśmiech, ustawiam się w tłumie chłopców w wieku od szesnastu do osiemnastu lat. Wszyscy wydają się być tacy rośli, wysportowani. Większość to osiłki nie potrafiące poradzić sobie z prostym zadaniem z matematyki. Ale ja jestem gotowy. Moje usta układają się w tak bardzo upragnione "Chcę być trybutem". Nie mogę dłużej czekać.
Z zamyśleń wyrywa mnie skrzekliwy głosik opiekunki naszego dystryktu, Blaithlin Eilis. Wykrzywiłem twarz w grymasie, dopiero po chwili doprowadzilem się do porządku. Nigdy jej nie lubiłem. A przez najbliższych kilka dni będę musiał ją znosić.
Dopiero teraz zwracam uwagę na jej rzucającą się w oczy sukienkę. Jest żółta, ozdobiona pajęczynom. Sam nie wiem czemu w Kapitolu panuje takie bezguście. Kto wprowadził tą głupią modę? Zresztą, co mnie to obchodzi, nigdy nie będę taki jak oni. Nie jesteśmy do siebie podobni w żadnym calu.
- Witajcie na Sześćdziesiątej Szóstej edycji corocznych Dożynek! - uśmiecha się promiennie. Tapeta na jej twarzy przypomina pająka. Dodała sobie trochę włosia, co dodawało więcej podobieństwa. - Pogoda nam nie dopisuje, miejmy jednak nadzieje, że nasi trybuci nie zmokną i dotrą do Kapitolu w bardzo dobrym stanie! Jak zwykle, obejrzymy film opowiadający o Mrocznych Dniach i Igrzyskach. To bardzo ważne, najmłodsi mogą dowiedzieć się nieco więcej o uwielbianym przez wszystkich, turnieju - Strażnicy Pokoju odpalili płytę. Na wielkim ekranie pojawia się twarz Prezydenta Snowa, od czasu śmierci Corala, przywództwo przejął jego krewny. Nagrano nową płytę, której głos podkładał on. Był surowy, ostry, nie wznoszący sprzeciwu.
Poza Blaithlin, nikt nie zwraca na to uwagi. Wszyscy znamy to na pamięć, widzimy  urywki z różnych igrzysk, pojawia się nawet scena walki z Mrocznych Dni. Film jest krótkometrażowy, po chwili widzmy tylko czarny ekran.
Energiczna kobieta podskakuje w miejscu, szepcząc coś niezrozumiałego. Odgarnia długie, czarne włosy. W niektórych miejscach pokrywa je pajęczyna. Przygotowuje się do najważniejszego wydarzenia. Wydarzenia, które zmieni historię Panem. Kolejni trafią na arenę, kolejni zawalczą o własne życie. Jednym z nich będę ja.
- Dobrze, niedługo poznamy reprezentatkę najlepszego dystryktu, Dystryktu Pierwszego! - świergocze. Podbiega do puli wypełnionej imionami i nazwiskami obywatelek Dystryktu Pierwszego. Zanurza w niej dłoń, napięcie rośnie, chwila ta dłuży się niemiłosiernie.
- Emerald Novsmee - nadchodzi fala szmerów. Dotychczasowi zwycięzcy spoglądają na przerażonego burmistrza - nic dziwnego, właśnie wylosowano jego ukochaną córkę.
Co innego ona sama. Z tłumu powabnych dziewcząt wynurza się niezbyt wysoka dziewczyna. Wyróżnia się jednym - zielone włosy. Większość dziewcząt z Jedynki jest blondwłosa, tylko ona postanowiła się przefarbować.
Na jej twarz wchodzi triumfalny uśmiech, udaje dumną, ale ja czytam z jej oczu. Wiedziałem, że chciała jeszcze poczekać. Wszyscy ją znamy, córeczka burmistrza jest bardzo szanowana. Nie posiada zbyt wielu przydatnych umiejętności, głównie posługuje się łukiem. Ale co mnie ona obchodzi. Zaraz nadejdzie ta chwila.
- Pora na chłopców... - ponownie wkłada dłoń do puli wypełnionej imionami, tym razem chłopców. Nie chciałem wyjść na kompletnego idiotę, nie mogłem zgłosić się ani za wcześnie ani za późno. Z pewnością wielu chciało trafić na arenę.
Moje serce przyśpiesza rytm swojego bicia. Oddycham dość głośno. Rosły chłopak spogląda na mnie z drwiną widniejącą w jego szmaragdowych oczach. Kręcę lekko głową, czekam na ten moment.
- Zostaje... - kolejna fala napięcia, wszyscy czekają. To niemożliwe, żeby nikt się jeszcze nie zgłosił.
Rozwieram usta, to właśnie ta chwila. Nikt nie mógł mi jej odebrać. Nikt. To ja miałem trafić na arenę. To ja miałem wygrać. W przyszłym roku zabraknie czasu. To ostatni dzwon i dobrze o tym wiedziałem.
- Zgłaszam się na trybuta - słowa płyną gładko. Wykrzykuje je tak mocno, ile sił mieści się w moich płucach. Nagle wszystkie twarze zwracająsię w moją stronę, czuję tysiące par oczów skierowanych na moją twarz. Na moją twarz wchodzi triumfalny uśmiech. Nareszcie.
Podążam w stronę sceny. Robią mi przejście, muszę wyjść groźnie, pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Jesli na Dożynkach pokażesz się jako słabiak, w oczach trybutów taki będziesz. My, zawodowcy, zawsze wypadamy doskonale.
- Wspaniale - świergocze, pozwalajac mi wejść na scenę. Staję obok zdenerwowanej Emerald. Stara się tego nie okazywać. Ale wyczuwam trzęsącą się dłoń. Cóż, trafiła się łatwa przeciwniczka. Zapewne będę miał z nią sojusz. Zawodowcy związują przymierze, by wybijać słabszych zawodników. - Jak się nazywasz, chłopcze?
- Zircorn Vailey - nazwisko wzbudza podziw. Kolejna fala szmerów przechodzi przez mieszkańców, kobieta otwiera i zamyka usta. Czyżby opiekowała się moimi rodzicami? Możliwe.
- No już, podajcie sobie dłonie - szepcze, zero energii. Ściskam dłoń dziewczyny, kręcę lekko głową, idąc w stronę peronu. Nie mam czasu na pożegnania, zresztą, kto by do mnie przyszedł? Nikt.
Spoglądam jeszcze na zwycięzców. Naradzają się, trwa to krótką chwilę. Z grupki wychodzi Shiny, siedemnastolatka, która zwyciężyła w Sześćdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzyskach. Doskonale pamiętam chwilę, w której dobiła ostatniego zawodnika.
To powabna dziewczyna o długich blond włosach. Godnie reprezentowała nasz dystrykt.
Zaraz za nią pojawia się rosły chłopak, ma dwadzieścia jeden lat. Pamiętam, że nazywa się Valleryon, posługiwał się mieczem oburęcznym. Nie słynął z dobrego charakteru.
Przyśpieszam, wchodzę do środka pociągu. Siadam na kanapie, wpatrujac się tępo w stół. Tak bardzo chcę uniknąć jakichkolwiek rozmów. Na pewno czeka mnie gadka: czym się posługujesz, zamierzasz mieć jakiś sojusz? I tak dalej... A może? Jak skończą się Dożynki, puszczą relacje.
Czekam tam około pięciu minut. Wagon wygląda elegancko, z sufitu zwisa kryształowy żyrandol. Wszędzie jest mahoń, kilka stołów i drzwi prowadzących do innych przedziałów. Meble wypełniono po brzegi najróżniejszymi potrawkami.
Do szklanki nalewam trochę wytrawnego wina. Nigdy nie przepadałem za alkoholem, ale co tam. Raz się żyje. Może to mi posmakuje?
Zaledwie moczę usta, a widzę trzy osoby. Spięta Emerald i uśmiechnięci od ucha do ucha mentorzy. Zielonowłosa siada obok mnie, dzierżąc w dłoni ostry i połyskujący nóż. Po drugiej stronie stołu pojawiają się byli zwycięzcy. Oni za nas odpowiadają, oni mają nas przygotować do walki o przetrwanie.
Pojawia się świergotka, nawet na nas nie patrzy, a już odchodzi do innego pomieszczenia. Myślałem, że będzie namolna. Może ma jakąś ważną sprawę?
- Gratulujemy - przerywa panującą ciszę Shiny. Wszyscy na nią patrzymy, kiwam głową na znak, że może kontynuować. Cóż za zaszczyt! - Na początek, powiedźcie mi, czym się posłgujecie... - uśmiecha się nieznacznie. Jej długie, jasne włosy spływają falami po ramionach, muskając nieśmiało dłonie dziewczyny.
- Głównie rzucam oszczepem - wzruszam ramionami. Właśnie tą broń preferuje. - Ewentualnie, do walki wręcz, używam noża bojowego. Jednak położę wroga, zanim do mnie dobiegnie - jestem nieco zbyt pewny siebie. Co w tym złego? Trenowałem już od najmłodszych lat swojego życia.
- A jak znajdziesz się w ciasnym pomieszczeniu? Nie będzie tak łatwo - wtrąca się chłopak. Ma chłodny głos, bije od niego fala nienawiści. - W każdym razie... Emerald? Może coś powiesz? Coś taka smutna? Nie powinnaś być szczęśliwa?
- Ależ jestem - nagle promienieje radością. - Tak po prostu... wolę ukrywać swoje emocje. W duchu rozpiera mnie energia. Radzę sobie z łukiem, jestem w tym świetna - prawie wykrzykuje. Przewracam oczami, opierając się o wygodne krzesło. - Czasem używam sztyletu, przetnę nim gałąź lub zawalczę wręcz - dodaje. Patrzę na jej twarz. Nie ma delikatnej urody, jednak bardziej nadaje się na pozostanie w dystrykcie. To widać.
- No dobrze - Shiny rozluźnia atmosferę. Do tej pory nie było miło, w końcu gadaliśmy o broni. Tylko o broni. - A teraz coś dużo ważniejszego. Sojusze - tworzy chwilę ciszy, by podkreślić wagę sytuacji. - My, Dystrykt Pierwszy, wiążemy przymierza z Dwójką i Czwórką. Wspólnie pokonujemy tak zwanych słabiaków. Potem wykańczamy się nawzajem... - przełyka gorącą herbatę. - Oczywiście, większość ginie w trakcie trwania igrzysk. Głównie z przyczyn naturalnych... chyba, że pozostali trybuci są dość silni...
- I właśnie w tym momencie możemy obejrzeć relacje z Dożynek. Za dwie minuty zaczyna się audycja - przerywa jej srogo mentor. Wzruszam ramionami. Siadamy na obszernej, jasnej kanapie. Na wielkim telewizorze pojawia się obraz. Widzimy Caesara Flickermana, komentatora Głodowych Igrzysk. Nie zwracam uwagi na to, co mówi. Interesuje mnie tylko i wyłącznie obraz.
Na pierwszy ogień idzie Dystrykt Pierwszy. Razem z Emerald wypadamy groźnie. Sprawiamy wrażenie godnych uwagi przeciwników. Mam nadzieje, że właśnie tak zaczną nas postrzegać inni zawodnicy. I sponsorzy, którzy pomogą nam dotrzeć do wygranej. Ten tydzień pozwoli nam wykazać się najlepiej jak potrafimy.
W Dystrykcie Drugim los padł na chuderlawą czternastolatkę, Kerrę Middle. Na jej twarz wstąpił szok, otrząsnęła się dopiero po kilku sekundach. Zginie jako jedna z pierwszych. Ale kto wie, może przez te kilka lat spędzonych w Akademiii czegoś się nauczyła.
Drake Movsment, rosły szatyn, zgłosił się z własnej woli. Będzie trudnym przeciwnikiem. Jednak sojusz z nim będzie dobrym posunięciem. Mam nadzieje, że zawodnicy z Czwórki wypadną dobrze. Nie chcę, żebyśmy padli zbyt szybko.
W Trójce wybrano drobną i przerażoną piętnastolatkę, Ally Weasley. Rudowłosa była w niemałym szoku, jej młodszy braciszek chwycił za skrawek jej miętowej sukienki. Dziewczyna uroniła kilka łez, odpychając go na bok.
Chłopak z tego samego dystryktu, i tu zdziwienie, pośpiesznie wypowiedział tak bardzo znane mi słowa. Zgłaszam się. Dlaczego? Dlaczego to zrobił? Wiem tylko tyle, że ten rudzielec coś dla niego znaczył.
I pora na Dystrykt Czwarty. Bethan Morgan, średniego wzrostu szesnastolatka, została wylosowana. Uśmiechnęła się triumfalnie, pośpiesznie wchodząc na scenę. Sam nie wiem, co o niej sądzić. Nie wygląda na silną, ale kto ja tam wie.
Jestem tak zaabsorwowany dotychczasowymi trybutami, że prawie nie słyszę jego nazwiska. Wysoki i silny brunet wszedł na scenę, mierząc wszystkich obojętnym spojrzeniem. Na twarzy miał lekki zarost. Wyglądał na bardzo silnego i zdeterminowanego trybuta. Wielkie zadatki na kolejnego zwycięzcę.
- (...)zostaje... - kobieta o pomarańczowych włosach urywa na moment, oceniając twarze zebranych. - Imogen Jayne! - Jayne. Jayne. Jayne. Wlepiam wzrok w telewizor. To on. To jego nazwisko. To nazwisko mężczyzny, który zabił mojego ojca. To jego syn. To na pewno jego syn. Wyglądają niemalże identycznie. Czyżby powtórka z rozrywki? To powalone. Cholernie powalone.
- Chcę jego śmierci - szepczę pod nosem. Shiny kręci lekko głową, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Chcę jego śmierci - i wiem, że to ja go zabiję. Nie on, nie jakikolwiek inny trybut. Tylko ja.
Patrzę na Michaela Danbera, trybuta z Piątki. Mam dziwne zjawy - przed oczyma widzę siebie. Leżącego na ziemi. Chłopak z Czwórki, Jayne, wbija mi topór w głowę. I umieram. Nie chcę powtórki. Do tego nie dojdzie. Ale nie czas się tym przejmować. Nalewam sobie trochę Whiskey, sam nie wiem, ale mam na to ochotę. Skoro pozwala zapomnieć... czemu nie?
Trybutka, Cendra Lilee, nie jest warta uwagi. Zginie przy Rogu Obfitości. Ja to wiem.
Szóstka wystawia Fallena Domse, rosłego osiemnastolatka. Długie, brązowe włosy były mokre od deszczu panującego w Dystrykcie Szóstym. Chłopak jest dziwny, na pewno będzie silny. Kelsey Tone, blondynka z tego samego dystryktu nie pokaże niczego ważnego. Obstawiam, że też umrze jakoś na początku igrzysk.
Siódmy pokazuje coś ciekawszego. Pojawia się znajoma mi twarz, Blair Zibben, piękna, siedemnastoletnia ochotniczka. Coś mnie w niej intryguje. Ale nie wiem co. A może to, że za chwilę wylosowano jej brata, Jaydena Zibbena, rosłego chłopaka.
Ósmy, Dziewiąty i Dziesiąty Dystrykt, szkoda gadać, idą do odstrzału. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dopiero dwa ostatnie dystrykty są warte uwagi - Naomi Evenett, wysoka, atletycznie zbudowana blondynka, oraz rosły, uśmiechnięty od ucha do ucha, brunet. Trybuci z Jedenastki zwykle giną przy Rogu Obfitości. Możę tym razem i przy nich pojawi się żaróweczka? Wiem, że trzeba na nich uważać.
Dwunastka wystawia najstarszych trybutów na arenie - osiemnastoletnia Hemma Yorkshire, wysoka i dobrze zbudowana dziewczyna, oraz jeszcze wyższy i silniejszy chłopak, Kayle Righten. To najbiedniejszy dystrykt Panem, który wygrał tylko dwa razy. Jakaś Campbell i Abernathy. Córka tej pierwszej uczestniczyła w Dwudziestych Piątych Głodowych Igrzyskach, Ćwierćwieczu Poskromienia(Miałem innego bloga, na którym występowała). Zginęła, jej matka podcięła swoje żyły. Zresztą, nieważne.
- Co myślicie o tegorocznych trybutach? Macie jakichś na uwadze? Do zabicia? Do sojuszu? - pyta mentorka, która jest najbardziej gadatliwa. Wzruszam ramionami, jednocześnie zaciskając mocno pięści.
- Chcę zawodowców. Bez chłopaka z Czwórki. Chcę go zabić - odzywam się beznamiętnie. Spojrzenia kierują się w moją stronę. Ja nie mam zamiaru być w sojuszu zawodowców jeśli go wezmą. Nie mam zamiaru.
- No wiesz, Kapitol chciałby tradycyjny sojusz. Jeśli go nie weźmiecie... - urywa na moment. - Moim zdaniem Kerra zginie jako jedna z pierwszych trybutek. Zbyt szybko ją wylosowano, jeszcze nie jest gotowa. Dwójka zazwyczaj wystawia silnych przeciwników, gotowych do walki wręcz, przygotowanych do każdych warunków panujących na arenie. O ile Drake będzie jednym z najgroźniejszych przeciwników, ona pójdzie na pierwszy ogień - unosi brwi ku górze.
- Koniec tej paplaniny - wtrąca mentor. - Skoro nie chce trybuta z Czwórki, niech go nie bierze, proste. Jeśli reszta tego nie zaakceptuje, straci dobrego zawodnika... - mówi, a ja mam ochotę wydać aprobatę. Nie wiedziałem, że będzie po mojej stronie. Albo coś planuje... Nie, na pewno chciałby, aby Jedynka zdobyła kolejnego zwycięzce. Nieważne. - Wielu trybutów z słabszych dystryktów wygląda na silnych, zdeterminowanych. Ale jeśli zwiążecie z nimi sojusz, nie będzie wyglądać to dobrze. Zircorn, Emerald, to jasne - przełyka ślinę. - Kerra, którą można rzucić w zagrożenie, przynajmniej nie będziecie narażać się bez potrzeby. Drake, oczywiście, najstarszy i pewnie najsilniejszy. Bez urazy - parska śmiechem, widząc moją minę. - Jest jeszcze ta z Czwórki... Jak ona się nazywała...
- Bethan - wtrąca Emerald. - Bierzemy ją, wyciągnę ją na naszą stronę. Wygląda na przebiegłą... Ale czym się posługuje? - nie otrzymujemy odpowiedzi. Ściemnia się.
Wszyscy się rozchodzą. Tylko ja zostaję na kanapie, zasypiając, patrząc w okno. Muszę zabić Jayena. Chłopak z Czwórki zapłaci za czyny swojego ojca. Ktoś dobry powiedziałby, że to nie jego wina. Że on to nie jego ojciec. Ale ja muszę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Krótki Rozdział 1. Trochę zbyt dużo się porobiło, ale co tam. Nie mogłem się doczekać opisywania tegorocznych trybutełów, ghehe. Pod Prologiem było sporo komentarzy! :D Dzięgi. XD
Noale: liczę na komentarze. Kolejny rozdział, poczekacie trochę, bo teraz ma być duszno. Brak sił na wchodzenie na kompa. :D